298. Wspomnienie – Janusz Pawłowski

Jak co roku, w  Święto Zmarłych odwiedzamy wszyscy cmentarze. Ja też w tym roku odwiedzałem cmentarze i to każdy dwukrotnie. Dwa tygodnie temu korzystając z pięknej „letniej pogody” zamiast nad wspomniany tu w poprzednim wpisie Bug (choć miałem na to ogromną ochotę) pojechaliśmy do mojego rodzinnego miasta Żyrardowa , gdzie myliśmy i sprzątaliśmy dwa groby (moich rodziców i mojej babki). Tydzień później pojechaliśmy z dokładnie taką samą „misją” do rodzinnego miasta mojej żony Mińska Mazowieckiego.

W tym roku  Święto Zmarłych wypadło bardzo korzystnie, bo w piątek. Po uzgodnieniach rodzinnych pojechaliśmy więc na (wysprzątane w poprzednie weekendy ) groby do  Żyrardowa 1 listopada a do Mińska Mazowieckiego 2 listopada. Tym sposobem niedziela była dla nas prawdziwym dniem odpoczynku.

Postanowiłem wykorzystać okazję, bo żona po wizytach na cmentarzach, na których trochę przemarzła, nie miała ochoty ani na wycieczkę ani na spacer. Powziąłem więc zamiar odwiedzenia grobu człowieka, któremu wiele w życiu zawdzięczam, zwłaszcza w sferze zawodowej i wybrałem się na kolejny cmentarz, tym razem na dość odległe, wschodnie obrzeża Warszawy, do Falenicy.

Człowiek , któremu postanowiłem „zapalić lampkę” i poświęcić chwilę zadumy, odszedł już dość dawno temu, bo w marcu 1989 roku. Byłem wówczas na jego pogrzebie i chyba raz niedługo potem na jego grobie. Ale przez dobrych kilkanaście lat nie wybierałem się na jego grób, dość że zapomniałem nie tylko gdzie grób się znajduje, ale i gdzie właściwie znajduje się cmentarz, na którym został pochowany.

Pierwsze próby odnalezienia grobu podjąłem (o ile dobrze pamiętam) dobrych kilkanaście lat temu, a było to już również kilkanaście lat od pogrzebu. Święto Zmarłych wypadało podobnie jak w tym roku (też były to 3 dni wolne od pracy). Pamiętałem, że cmentarz, na który muszę trafić leży kilka kilometrów od stacji kolejowej przy linii Warszawa-Otwock, nie byłem jednak pewien od której. I tak pojechałem na cmentarz do Radości na który przypominał mi ten zapamiętany z pogrzebu, ale grobu na nim nie znalazłem.

Kilka lat później znów wybrałem się na poszukiwanie grobu (o ile dobrze pamiętam) najpierw pojechałem znów do Radości, ale potem coś zaświtało mi w głowie i z Radości pojechałem na cmentarz do Falenicy.  Próbowałem przypomnieć sobie jak wyglądał grób i gdzie był usytuowany , ale po prawie 20 latach wszytko wyglądało inaczej. Już prawie zrezygnowany, w końcu zacząłem przechadzać się alejkami cmentarza (trochę na chybił trafił)  i patrzeć na wyryte na pomnikach daty pochówków. W jednej z alejek znalazłem w końcu skromny grób rodzinny z poszukiwanym nazwiskiem, ale nie miałem pewności czy jest to grób właściwy (bo nazwisko jest dość popularne)

Janusz Pawłowski grób 1

Było już dość ciemno, jednak na grobie paliło się kilka lampek a na płycie leżała skromna chryzantema przewiązana szarfą z napisem   „W dowód pamięci Politechnika Warszawska”.

Nie miałem już żadnych wątpliwości, po niemal 20 latch jakie minęły od pamiętnego dla mnie pogrzebu odnalazłem właściwy grób. Na grobie nie było tradycyjnych napisów z imieniem i nazwiskiem, ale samo imię i powstańczy pseudonim. Były też napisy przypominające o powstańczej przeszłości pochowanych w nim osób, na które nie zwróciłem specjalnej uwagi, bo przecież nie pojechałem szukać grobu byłego powstańca.

W ubiegłą niedzielę po dobrych kilku latach znów pojechałem do Falenicy. A że było jeszcze całkiem widno postanowiłem uwiecznić na zdjęciach grób i wspomniane napisy na nim:

Janusz Pawłowski grób 2

Wojenna historia Janusza Pawłowskiego nie jest mi znana. Był moim promotorem, u którego obroniłem dyplom magistra. 

Po powrocie do domu wklepałem w internet „Janusz Pawłowski Siódemka” i tym sposobem trafiłem do wirtualnej szkolnej izby pamięci przy Społecznym Liceum Ogólnokształcącym nr 4 im. Batalionu AK „Parasol” na której znalazłem takie oto zdjęcia:

Janusz Pawłowski 1

To poniżej, było już prezentowane na tym blogu (w nieco mniejszym formacie)

Janusz Pawłowski 2 Teraz dostrzegam podobieństwo młodego powstańca do znanego mi dobrze mężczyzny w średnim wieku z jakim miałem do czynienia.

Garść moich  osobistych wspomnienie o bohaterze tego wpisu zamieściłem przed laty tu:

154. FSO – smutny koniec historii (cz.2)

Z dr. inż Januszem Pawłowskim zetknąłem się w 1979 roku, kiedy wybrałem na studiach specjalizację z budowy nadwozi samochodowych. Studentów tej specjalizacji było tak naprawdę niewielu. W trakcie zajęć już na samym początku moją uwagę, przykuł wpięty w klapę jego marynarki maleńki znaczek parasola. Przypuszczałem, co może on oznaczać, ale ani my (studenci)  nie dociekaliśmy jak naprawdę jest,  ani nasz wykładowca nigdy nie wspominał o swojej powstańczej przeszłości. Dlatego napisałem tu, że jest mi ona zupełnie nieznana. A przecież okazji aby się o niej dowiedzieć było naprawdę sporo.

W 1980 roku  jakoś tak się złożyło, że nie zaliczyłem jakiegoś egzaminu, czy zaliczenia z nadwozi. Na zaliczenie to dr. inż Januszem Pawłowski zaprosił nas do swojego prywatnego mieszkania na warszawskim Żoliborzu i tam się ono odbyło.

Po studiach już jako młody inżynier, który właśnie niejako z polecenia dr. Pawłowskiego  trafił do FSO wielokrotnie bywałem na organizowanych przez niego spotkaniach dla absolwentów kierunku nadwozi.

W 1987 roku ja i inny wychowanek  dr. Pawłowskiego  (bo tak go nazywaliśmy) zajmowaliśmy (w trakcie naszej pracy w firmie Rücker w RFN ) około stumetrowe mieszkania w mieście Troisdorf koło Kolonii. Powracający z Anglii, gdzie prowadził wykłady  dr. Pawłowskiego odwiedził nas, a że mieszkanie było obszerne, przenocował u nas. Zaprosiliśmy go wtedy do śląskiej knajpy na kolację przy piwie, w trakcie której rozmawialiśmy o różnych nie tylko zawodowych sprawach. Pamiętam jak w pewnym momencie dr. Pawłowskiego zwrócił się do nas : „Chłopcy nie macie pojęcia jak się cieszę widząc was tutaj. Żadna praca w żadnym zakładzie w kraju nie da wam tyle ogólnego obycia technicznego, jak praca tutaj” .

Podczas kolacji opowiadał też o synu, który z kolegą wyjechali w tym czasie „na saksy” do Luksemburga. To właśnie w drodze z Luksemburga do Polski zajechał swoją granatową Zastawą 1100 do nas, do Troisdorfu. Swoją wizytę u syna skomentował tak: ” Gdybyśmy my w harcerstwie, mieli taką organizację jak Jacek i Stefan, żaden z nas wojny by nie przeżył” I to były właściwie jedyne słowa  dr. Pawłowskiego nawiązujące do jego akowskiej przeszłości jakie w ogóle zapamiętałem.

Dopiero w trakcie pogrzebu dr. Pawłowskiego dowiedziałem się, że był powstańcem, żołnierzem Batalionu „Parasol”, a w późniejszym okresie powstania żołnierzem Kompanii Ochrony Komendy Głównej Armii Krajowej. 

Kiedy w Google wpisze się „Janusz Pawłowski nadwozia” nie pokażą się żadne zdjęcia ani wspomnienia z Powstania Warszawskiego, za to pokaże się książka „Nadwozia samochodowe” której jest autorem. Można też trafić na stronę wydziału SiMR Politechniki Warszawskiej na której opisana jest powojenna kariera naszego bohatera i która wyjaśnia, dlaczego na jego grobie 30 lat po śmierci każdego 1 listopada, ktoś kładzie skromną chryzantema przewiązana szarfą z napisem   „W dowód pamięci Politechnika Warszawska”.

Pozwoliłem sobie przytoczyć tutaj jej zawartość:

Janusz Pawłowski

Tak, to ostatnie zdanie jest z całą pewnością o mnie, ale też o innych rozsianych od Warszawy przez Mlada Bleslav, Ignostadt, Sindelfingen, Wolfsburg, Rüselsheim, aż po Detroit inżynierów samochodowych, którzy ukończyli specjalizację z nadwozi.

Informacje w Internecie są często fragmentaryczne. Możliwe, że osoby które je tam wrzucają nie zawsze chyba wiedzą, że powstaniec o pseudonimie „Śódemka” i twórca pierwszego polskiego „prawdziwego” autobusu jakim był San H01 to ta sama osoba. Dlatego postanowiłem te informacje połączyć i dedykować wpis człowiekowi, którego zawsze będę dobrze wspominał i bez którego zawodowo nie byłbym ani w przeszłości, ani obecnie tu gdzie jestem.

W przedostatnim wpisie pokazałem tu plakat i wspomniałem o giełdzie modeli . Giełda ma swojego patrona. Jest nim nieżyjący inny wieloletni pracownik Politechniki Warszawskiej i znany kolekcjoner modeli samochodów  Sławoj Gwiazdowski.  Na pewno dr. inż Janusz Pawłowski byłby godnym patronem mojej liczącej już ponad 800 modeli kolekcji, obrazującej przy pomocy miniatur może nawet nie tyle historię rozwoju motoryzacji, co właściwie historię rozwoju nawozi samochodowych.

Tylko czy postać Janusza Pawłowskiego nie zasługuje na to by być patronem jakiegoś znacznie większego przedsięwzięcia niż prywatny zbiór „samochodzików”

pozdrawiam

P.S.

Wczoraj po pracy pogrzebałem jeszcze trochę w Inetnecie i trafiłem na ciekawy i chyba najpełniejszy opis nieznanych mi wojennych losów dr. Pawłowskiego:

Jedna myśl w temacie “298. Wspomnienie – Janusz Pawłowski

Dodaj komentarz