Kategoria: Inne tematy

335 – „Uroki tworzenia bloga” – Wielki przegląd, remont i podziękowanie.

Seria modeli firmy de Agostini „Legendy FSO”, pomimo, że przez kilkanaście lat pracowałem i byłem związany z FSO, w przeciwieństwie do dawnej serii „Kultowe Auta PRL” moich emocji nie budzi. Z serii kupiłem kilka modeli (pierwszy model z tej serii pokazałem na blogu) pozostałe 3 w albumie „KRÓTKA HISTORIA MOTORYZACJI 1991-2015„. Jednak śledzę kolejne modele, które w tej serii się ukazują zwłaszcza na forum motoshowminiatura.

Pod koniec marca kiedy w serii ukazał się Fiat 132, a na forum w wątku o modelach z serii „Legendy FSO” pojawiła się ciekawa dyskusja na temat modeli tego auta, postanowiłem się do niej włączyć :

Ku mojemu zaskoczeniu kolega Edekyogi napisał, że wklejony prze ze mnie link do bloga i wpisu 181, w którym pokazałem wszystkie 3 wersje samochodu Fiat 132, jest prawidłowy i działa, jednak na blogu zdjęcia nie wyświetlają się. Zdziwiło mnie to nieco, bo ja na moim komputerze, ale również na telefonie wszystkie zdjęcia widziałem:

Kiedy również kolega W126 potwierdził, że zdjęć we wpisie nie widać, postanowiłem widoczne dla mnie wszystkie zdjęcia w tym wpisie skopiować i wkleić je do wpisu jeszcze raz (zaś zdjęcia widoczne tylko dla mnie a niewidoczne dla kolegów z forum, usunąć z wpisu:

Tym razem kolega Edekyogi potwierdził, że zdjęcia we wspomnianym wpisie widać i jest OK. Cała sprawa dała mi jednak do myślenia i skłoniła mnie do wykonania generalnego „przeglądu” bloga i sprawdzenia czy w innych wpisach też może nie widać jakichś zdjęć.

Przegląd zacząłem jakiś tydzień temu. Na nowym komputerze włączyłem przeglądarkę Microsoft Edge na której zalogowałem się do bloga po czym zacząłem przeglądać wszystkie wpisy od samego początku. Tu wszystko było OK i wszystko było widać. Włączyłem więc drugą przeglądarkę (tym razem Google Chrome) ,na której nie byłem zalogowany, ani do bloga ani, na Google.

I tu też było wszystko w porządku aż do pierwszego wpisu z większą liczbą zdjęć – wpisu 158 . Tu zdjęcia nie wyświetlały się, a ja na komputerze zobaczyłem taki oto obrazek :

Kiedy zalogowałem się na bloga i na Google (do bloga loguję się przez konto w Google) zdjęcia we wpisie 158 oczywiście pojawiły się. Poprosiłem o pomoc żonę. Niechętnie (bo właśnie oglądała ulubione historyjki o koreańskich gwiazdach rozrywki) ale zgodziła się wejść na mojego bloga gdzie w wyszukiwarce (bloga) poprosiłem ją o wpisanie numeru 158 . Na ekranie pojawił się wpis 158 z widocznym tekstem i obrazek jak wyżej (zdjęcia nie były widoczne).

Postąpiłem więc dokładnie tak samo jak w przypadku wspomnianego tu wcześniej wpisu 181: Widoczne dla mnie wszystkie zdjęcia we wpisie 158 skopiowałem (w przeglądarce Microsoft Edge, na której zalogowałem się do bloga) umieściłem w kolejnym nowym folderze (w komputerze), a następnie mozolnie wklejałem je do wpisu jedno po drugim stare zaś zdjęcia (widoczne tylko dla mnie a niewidoczne dla kolegów z forum i na komputerze żony usuwałem. Po tej operacji w przeglądarce Google Chrome (gdzie nie byłem już zalogowany, ani na Google, ani na bloga) pojawił się prawidłowy dla wpisu obrazek :

Powyższy przykład pochodzi z uzupełnionego później wpisu 281 .

Kiedy w Google Chrome zacząłem przewijać wpisy dalej, okazało się, że zdjęć brakuje również w wielu innych wpisach. Zdjęć brakowało zwłaszcza miedzy wpisami 158, a 285 i w komputerze folder z niewyświetlającymi się zdjęciami zaczął stopniowo puchnąć, zaś ostatecznie wygląda tak :

Przez cały niemal ubiegły tydzień pracując po kilka godzin dziennie mozolnie „łatałem dziury” na blogu. Powód z jakiego one powstały był mi przypuszczalnie znany, ale namacalnie ujawnił się dopiero pod konie całej operacji, w wpisie numer 282. (opublikowanym 24 września, 2017) :

Pokazany tu obrazek świadczy o jednym Serwis ONET, który w 2006 roku skutecznie namówił mnie do założenia tego bloga niestety NIE DAŁ RADY. Już wcześniej jego pojemność był sprawą problematyczną (co wiązało się z koniecznością korzystania z hostingu)

Założony pierwotnie (w 2006 roku pod adresem http://miniauto-43.blog.onet.pl) miał pojemność 15 MB. W 2010 roku na serwisie Onet.pl ukazał się materiał o moim blogu i filmik nakręcony u mnie w domu. To poskutkowało zwiększeniem pojemności bloga do 25 MB. W 2012 roku nastąpiła konieczna (a właściwie obowiązkowa) migracja z platformy blogowej Onet na prowadzoną również przez ten serwis platformę Blog.pl na której każdy z blogerów otrzymał do swojej wyłącznej dyspozycji (pokazane tu powyżej) 100 MB.

Pojemność taka okazała się przez pierwszych kilka lat wystarczająca do prezentacji niewielkich zdjęć modelików (dlatego we wpisach do numeru 157 zdjęć na blogu nie „brakowało”. Kiedy jednak na blogu zacząłem prezentować zdjęcia z targów i zlotów miłośników starej motoryzacji jak i z ciekawszych wakacyjnych podróży, pojemność bloga okazała się niestety zbyt mała i aby takie wpisy na blogu umieszczać musiałem się ratować hostingiem. Co i jak opisałem zresztą w wspomnianym i pokazanym tu wpisie 282.

Po zamknięciu kolejnych internetowych magazynów zdjęć (ostatnim z jakiego korzystałem za blogu był ONET DYSK) zdjęcia wylądowały na moim profilu na Google +.

Jednak likwidacja w październiku 2017 roku serwisu, a właściwie magazynu zdjęć ONET DYSK była tylko „przygrywką” do tego, co stało się kilka miesięcy później – likwidacji z końcem lutego 2018 roku całej platformy blog.pl i konieczności przerzucenia całej treści bloga na WORDPRESS, co tym razem wiązało się również ze zmianą jego adresu.

Ponieważ szkoda mi było wyrzucenia do śmieci treści, które tworzyłem na blogu przez 11 lat, bloga przeniosłem na WORDPRESS. Pomimo pewnego rozgoryczenia i rozczarowania, że największy polski serwis internetowy nie dał rady z prowadzeniem blogowej platformy, była jednak pewna korzyść z tej ostatniej migracji – pojemność bloga w serwisie WORDPRESS wynosi od początku 3 GB.

Kiedy po uwagach kolegów z forum uzupełniłem zdjęcia we wpisie 181. w zakładce Media pokazało się, że dotychczas wykorzystałem 20% przydzielonej pojemności na prowadzenie bloga.

Po uzupełnieniu zdjęć we wszystkich wpisach, w których hosting z Google+ przestał na blogu prawidłowo działać okazało się, że wykorzystanie przydzielonej pojemności na prowadzenie bloga zwiększyło się raptem z 20 do 22 % :

A przecież na blogu jest ponad 330 wpisów ze zdjęciami nie tylko modeli.

PRZY TEJ OKAZJI

PRAGNĘ RAZ JESZCZE SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ KOLEGOM EDEKYOGI I W126 (z forum motoshowminiatura) ZA ZWRÓCENIE UWAGI NA BRAKI NA MOIM BLOGU !

DZIĘKI ICH UWAGOM UZUPEŁNIŁEM I NAPRAWIŁEM BLOGA !

TERAZ WSZYTSKIE ZDJĘCIA WE WSZYSTKICH WPISACH SĄ JUŻ Z POWROTEM WIDOCZNE !

pozdrawiam

332 – Wesołych Świąt

Wszystkim czytelnikom tego bloga życzę

Wesołych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy.

Ubiegły tydzień pomimo, że byłem na urlopie, wcale „leniwy” nie był. A w niektóre dni byłem nawet trochę „zagoniony”. W poprzedzającym go tygodniu, w poniedziałek i wtorek (18 i 19 marca) jeszcze normalnie pracowałem, a w środę rozpocząłem mój ostatni już „przed-emerycki” urlop. Tego dnia, po południu pojechałem do dentystki na przesuniętą o jakiś tydzień wizytę, a w czwartek i piątek przygotowywałem dokumenty do wyliczania kapitału początkowego przez ZUS (w związku z moim przejściem na emeryturę). W piątek kupiłem też do domu nowy komputer, bo dotychczasowy (służbowy) musiałem w czwartek 28 marca zwrócić. Zwrócić musiałem też służbowego Iphona i załatwić jakiś nowy numer telefonu, bo aparat (za złotówkę), który dostaliśmy przy zakupie telefonu dla żony miałem od dwóch lat. Z tym też było trochę zachodu.

Po weekendzie (w który sobie dałem troszkę luzu), w poniedziałek pojechałem do centrali mojej firmy załatwiać „obiegówkę”. Ostatni raz „obiegówkę” załatwiałem prawie dokładnie 27 lat temu jeszcze w FSO, skąd odszedłem z końcem kwietnia 1997 roku i już zdążyłem zapomnieć, jak to się robi. Teraz okazało się, że na „karcie obiegowej” muszę zebrać 12 podpisów osób z różnych działów mojej firmy.

We wtorek około południa pojechałem na warszawski Grochów do pracowni cukierniczej Żona Krawca, gdzie odebrałem 2 zamówione wcześniej ciasta (szarlotkę i tiramisu). Tego dnia ( 26. marca ) o godzinie 14. zorganizowaliśmy wraz z koleżanką z działu importu, która na emeryturę przejdzie na początku kwietnia, spotkanie, a właściwie małe przyjęcie pożegnalne dla koleżanek i kolegów z naszej pracy.

Na spotkanie oprócz kolegów z magazynu (gdzie pracowaliśmy) z centrali przyjechało kilkanaście osób (w tym koledzy, z którymi kiedyś zaczynałem pracę). Koleżanka upiekła 3 ciasta, ponadto przywiozła orzechy, cukierki i inne łakocie. Ja do ciast z cukierni dołożyłem jeszcze 2 pudełka ptasiego mleczka, chipsy, winogrona i 2 miseczki specjalnie na tą okazję przygotowanego rano twarożku z papryką, rzodkiewką i dymką, jaki od czasu pandemii niemal codziennie przygotowuję na poranne śniadanie w domu (dla mnie i dla żony). Do degustacji twarożku podałem krakersy Lajkonik.

Spotkanie, a właściwie małe przyjęcie udało się bardzo. Z okazji przejścia na emeryturę dostałem kilka fajnych prezentów (również w płynie), a także modelik, który dzień wcześniej sam wskazałem (pokażę go przy jakieś okazji). Dostałem voucher na 2-dniowy pobyt z żoną w hotelu Mir-Jan SPA w Lądku Zdroju. Dostałem też pokazany tu na zdjęciu (na górze) wspaniały bukiet kwiatów i innych roślin, który teraz zdobi nasz wielkanocny stół, a także plakat ze zbiorem moich zdjęć zrobionych w firmie na przestrzeni wielu lat:

Następnego dnia w środę 27 marce nie miałem specjalnych pilnych spraw do załatwienia związanych z moim przejściem na emeryturę. Przypomniałem sobie, że tego dnia ukazał się kolejny modelik Star 28 z serii „Kultowe ciężarówki z epoki PRL”. Pobiegłem do kiosku na bazarek, gdzie w sobotę zamówiłem modelik. Niestety tym razem transakcja nie doszła do skutku, bo do kiosku z zamówionych 4 egzemplarzy dotarły tylko 2 .

Na szczęście pokazane na blogu wycieczki i regularne zwiedzanie okolic Warszawy tym razem bardzo się przydało. Po powrocie do domu w Internecie znalazłem telefon do kiosku w podwarszawskim Konstancinie i zadzwoniłem. Pani zgodziła się odłożyć dla mnie jeden z ostatnich modelików, ale musiałem po niego w środę lub czwartek pojechać. Żona moją perspektywą wyjazdu po modelik do Konstancina zachwycona nie była. Przed świętami jest zawsze sporo pracy w domu, więc abym coś dla domu zrobił pojechałem najpierw na drugą stronę osiedla do sklepu Olewnik, gdzie kupiłem 2 kg schabu do upieczenia na świąteczny obiad (u siostrzenicy żony) i 5 kawałków białej kiełbasy dla nas. Potem wyruszyłem komunikacją miejską (najpierw metrem M2 później M1 do Kabat i na koniec autobusem 710) do Konstancina. Od blisko 2 lat mam kartę warszawiaka, która kosztuje 50 zł na rok i umożliwia poruszanie się komunikacją miejską po całej Warszawie i okolicach. Modelik odebrałem ok. 16-tej i wróciłem do domu. Cała eskapada trwała ponad 3 godziny, ale było warto, bo modelik jest rozchwytywany i we wszystkich kioskach, w których o niego pytałem sprzedał się już w dniu ukazania się w godzinach porannych.

Następnego dnia rano pojechałem do centrali mojej firmy, gdzie oddałem służbowy komputer i telefon. Przed południem odebrałem świadectwo pracy i z nim pojechałem do siedziby ZUS na Pradze Północ gdzie złożyłem ostatnie już dokumenty potrzebne do ustalenia emerytury. Z siedziby ZUS wyszedłem ok. 13-tej i w końcu po tygodniu biegania za nowym komputerem, nowym numerem telefonu i umową na niego, kontynuacją ubezpieczenia zdrowotnego i kilkoma sprawami w ZUS mogłem zacząć przygotowania do świąt. Po szybkich zakupach w Biedronce wróciłem do domu gdzie obrałem ziemniaki, ugotowałem je i usmażyłem 2 kotlety schabowe (odkrojone z kupionego w środę kawałka schabu).

Ledwo zjedliśmy obiad, a już trzeba było podjechać na dworzec po moją córkę Agnieszkę, która przed 16-tą przyjechała z Berlina. I tak przygotowania do świąt robiliśmy właściwie wczoraj (bo żona dostała urlop tylko na piątek, a w czasie kiedy ja przygotowywałem się intensywnie do przejścia na emeryturę, żona pracowała). Kiełbasę upiekłem też wczoraj wieczorem (w piwie, z cebulą i jabłkami według przepisu podejrzanego na Youtube). Piwo, co prawda nie do końca odparowało, ale odsączony sos (który mam zamiar wykorzystać jutro podczas pieczenia schabu) smak ma wspaniały.

Agnieszka nie przyjechała z Berlina „z gołą ręką”. Przywiozła modele wylicytowane na początku marca, na niemieckim e-bay’u :

Są co prawda bez opakowań, majątek nie kosztowały, a prezentują się naprawdę wspaniałe.

Teraz właśnie wrzuciłem do sporego garnka z mocno osoloną wodą kupiony w środę kawałek schabu. Za kilka godzin, gdy już do końca rozmarznie wyjmę go i natrę przyprawami. Jutro zaraz po skromnym śniadaniu upiekę go i pojedziemy na Gocław do siostrzenicy żony na „wielkanocny” rodzinny obiad.

pozdrawiam

331 – Niespodziewany zakup – Raba F26

Przez ostatnie 2 miesiące byłem jakoś tak zajęty, że nie pomyślałem nawet o zrobieniu kolejnego wpisu na blogu. Na opisywanej tu ostatnio firmowej imprezie gwiazdkowej dowiedziałem się, że jest formalne przedłużenie mojego porozumienia o przejściu na emeryturę. Tak więc w końcu okazało się że będę jeszcze przez jakiś czas pracował.

W styczniu kupiłem 2 modele z serii „Kultowe ciężarówki z epoki PRL”, których kupować nie zamierzałem. Pierwszy z nich to Praga V3S AD080. Napisałem o nim na forum, a w galerii na blogu pokazałem jak wygląda rozłożony do pracy dźwig. Drugi model to śmieciarka Jelcz 315M SM 81 . Modelika tego też nie miałem zamiaru w żadnym razie kupować i miałem zamiar go sobie odpuścić, bo po co mi dwie śmieciarki (mam przecież kultową). Jednak w środę (kiedy model się ukazał) kupiłem trochę za mało pieczywa i musiałem iść na bazarek w sobotę 20. stycznia je dokupić. A skoro już poszedłem to zaplątałem się do kiosku, gdzie leżała jedna, ostatnia sztuka. Wziąłem ją do ręki i dokładnie tak samo jak w przypadku pragi urzekły mnie kolory. W pierwszej chwili go odłożyłem, ale zaraz potem wróciłem do kiosku i kupiłem. W jelczu rozebrałem zabudowę śmieciarki i rozkleiłem zawias na którym „wisi” niejako cała ściana tylna. Po przeróbce pochwaliłem się nią na forum wklejając link do bloga.

Efekt tego jest taki, że o ile w całym 2023. roku blog zaliczył 19,5 tys. odsłon to w ciągu ostatnich dwóch miesięcy jest ich już ponad 7 tys.

W lutym byłem dość zajęty w pracy . Na początku lutego mieliśmy dwudniowe szkolenie po angielsku, które odbywało się co prawda online, ale trochę mnie zestresowało bo było to szkolenie niejako na trenerów, którzy teraz będą szkolić pracowników firm współpracujących z moją tak, aby mogli robić samodzielnie to, co ja i pozostali dwaj koledzy robimy teraz. Cała ta sprawa wiąże się zakończeniem kariery zawodowej mojej i kolegi, który już z końcem roku odszedł na emeryturę. Po moim przejściu na emeryturę moje stanowisko zostanie w Polsce zlikwidowane, a część najtrudniejszych zadań (wymagających fachowej wiedzy i kwalifikacji) przekazana do Holandii. Trochę mnie to wszystko poirytowało, ale cóż, nic nie jestem w stanie na to poradzić.

W niedzielę 11 lutego pojechałem (jak zazwyczaj każdego roku w marcu) na giełdę kolekcjonerów modeli samochodów do hali Neo Garage w Ursusie. Giełda odbyła się miesiąc wcześniej niż zazwyczaj. Nie byłem specjalnie nastawiony na jakieś większe zakupy, bo wiedziałem, że za kilka dni pojadę do Berlina. Jednak z giełdy nie wróciłem z gołą ręką. Na sam jej koniec nabyłem od jednego z jej organizatorów modelik, którego nie kupiłem razem z opisywanym tu modelikiem auta Opel Rekord D (w październiku 2017 roku w markecie Media Markt w Markach). Wtedy wydał mi się mało interesujący i trochę prymitywnie wykonany. Liczyłem, że kiedyś trafi mi się lepszy model tego w końcu kultowego pojazdu. Ale ponieważ za modelik auta Lotus Super Seven kolega chciał tylko 20 zł, wziąłem go.

W czwartek 22. lutego, po zjedzeniu śniadania pojechaliśmy żoną metrem na Rondo ONZ, stamtąd przeszliśmy już piechotą na Dworzec Centralny, skąd już po południu pojechaliśmy pociągiem PKP Intercity do Berlina. Nasza córka po kilku miesiącach poszukiwań wreszcie wynajęła mieszkanie od pani z kadr w firmie, w której pracuje. Mnie jej przeprowadzka ze znanej mi już trochę dzielnicy Charlottenburg (w Berlinie zachodnim) do Friedriechshein (w Berlinie wschodnim) nie za bardzo przypadła do gustu. W mieszkaniu przy Keiser-Friedriechstrasse trochę się napracowałem, było duże, na parterze w oficynie, a do obydwu sklepów (przy Pestalozzistrasse) gdzie kupiłem kilka modeli, było zaledwie kilkaset metrów. Ale cóż, to nie moje życie i nie moja przeprowadzka, więc pojechaliśmy pomóc.

Już następnego dnia po przyjeździe (w piątek) dostałem „polecenie” pojechać do nowego mieszkania i zapoznać się z jego rozkładem i możliwościami montażu pralki (ewentualnie też zmywarki) i pomierzyć wszystko po kątem urządzenia na nowo. Po drodze na stację S-Bahn zboczyłem jednak z trasy i wpadłem do opisywanych tu sklepów przy Pestalozzistrasse. W pierwszym ofertę przejrzałem dość pobieżnie, w drugim też niczego ciekawego, nie znalazłem. Po powrocie z nowego mieszkania poszedłem już tylko po zwyczajne zakupy i do marketu budowlanego, gdzie kupiłem dla córki (za 52 EUR) aluminiową dużą drabinkę (której trochę jej zazdroszczę), a która w obydwu mieszkaniach bardzo się przydała. (Mieszkania te są w starych kamienicach i są dość wysokie).

Sama przeprowadzka odbyła się w niedzielę kiedy to koleżanka córki z pracy podjechała pod bramę przy Keiser-Friedriechstrasse wypożyczoną furgonetkę Mercedes-Benz Sprinter. Zaproszeni do pomocy znajomi nosili rozkręcone wcześniej meble, a ja wraz z koleżanką układaliśmy je w samochodzie. Po przybyciu do nowego mieszkania pomagałem rozładowywać samochód i wraz ze znajomymi nosić różne graty wąskimi krętymi schodami na 3 piętro kamienicy w podwórzu.

Myślałem, że z Berlina wrócę z jakąś „zdobyczą” ale niestety nie było na to zupełnie czasu. W Warszawie wylądowaliśmy z żoną w środę 28. lutego po nieco ponad pięciogodzinnej podróży z Berlina, również pociągiem PKP Intercity (w zupełnie pustym przedziale) z biletem powrotnym za całe 109 zł / za osobę.

Wczoraj podobnie jak pod koniec stycznia miałem obawę, czy na weekend wystarczy pieczywa. Tuż przed czternastą pobiegłem więc na bazarek pod blokiem. A skoro już poszedłem wpadłem do znajomego kiosku zobaczyć ostatnią stronę gazetki (modelika, który ukazał się w środę) i przekazać kioskarzowi, że kolejnego numeru (77) z serii „Kultowe ciężarówki z epoki PRL” na pewno nie kupię.

W kiosku okazało się, że tak, jak w przypadku opisanych tu na początku modeli, jest jeszcze jedna ostatnia sztuka. Od samego początku nie miałem zamiaru jej kupować, a do kiosku poszedłem nie po to żeby ją nawet obejrzeć ( jak w przypadku modeli kupionych w styczniu). Jednak kiedy do ręki wziąłem model, urzekły mnie kolory i ogólnie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Na początku odłożyłem go bo stwierdziłem, że muszę nad nim pomyśleć. Kioskarz jak już nie raz (w ten sposób kupiłem kilka modeli, których wcześniej nie zamawiałem) namawiał. A że miałem akurat przy sobie 90 zł modelik kupiłem:

Pomyślałem skoro nie kupię następnego wydania (na które bardzo po zapowiedziach na forum liczyłem), to zaoszczędzę trochę miejsca i pieniędzy, niechaj więc będzie Raba

Auta zupełnie z czasów PRL nie pamiętam, ale jego przód wygląda tak jak wiele samochodów, które w trakcie moich dojazdów do pracy spotykałem na drodze do podwarszawskiego Ołtarzewa.

Otóż w 2001 roku moja firma (a właściwie moje miejsce pracy) zostało przeniesione z warszawskiego Grochowa do odległego Ołtarzewa. Do nowego miejsca pracy przez 11 lat dojeżdżałem codziennie z Targówka przez warszawską Wolę, Mory , Bronisze i Ożarów Mazowiecki drogą na Poznań. Ponieważ autostradę otwarto dopiero w 2012 roku, w trakcie tych dojazdów spotykałem wtedy czasami (jadące z przeciwka) ciężarówki z charakterystyczną kabiną wyposażoną w 4 okrągłe reflektory. Były to samochody holenderskiej marki DAF, od których Raba F26 ma właśnie wspomnianą kabinę.

To właśnie ten pokazany powyżej widok „urzekł mnie” w kiosku na bazarku.

Modelik od razu mi się spodobał, ale wymagał jednak trochę dodatkowej pracy:

Po rozpakowaniu i wyjęciu z bistra okazało się, że klapa tylna skrzyni w ogóle się nie otwiera (jak we wszystkich innych wywrotkach z tej serii) a sama skrzynia nie podnosi się zbyt wysoko, co trochę mnie też podirytowało. Na szczęście zabudowę udało się bez problemu rozebrać:

Klapę podważałem kawałeczek po kawałeczku wkładając miedzy jej krawędzie a skrzynię nożyk modelarski, aż w końcu klej puścił. Na szczęście nie uszkodziłem zawiasów i klapę można teraz „ręcznie otworzyć. Później zabrałem się za dopasowywanie elementów zawiasu skrzyni. Po odpowiednim dopiłowaniu (zarówno elementów ramy pośredniej jak i samego zawiasu ) skrzynia podnosi się znacznie wyżej niż pierwotnie, a klapę można uchylić:

Podczas przeróbek nie uwzględniłem jednego: Dopiłowany zawias chodzi znacznie lżej i dzięki temu skrzynia podnosi się wyżej , ale łatwiej też sama opada. Trzeba będzie temu jeszcze jakoś zaradzić. Ale teraz modelik Raba F26 to już prawdziwa, kolejna w kolekcji wywrotka:

pozdrawiam

..

Post scriptum 4 marca

Dziś odbyło się krótkie zaplanowane jakieś 2 tygodnie temu spotkanie, w trakcie którego już ostatecznie dowiedziałem się, że z końcem marca przejdę nieodwołalnie na zasłużoną emeryturę. Po południu, już pod koniec pracy w służbowej skrzynce zauważyłem e-mail ( z działu kadr) przypominający o konieczności załatwienia „obiegówki” oddania sprzętu i zebrania wszystkich koniecznych podpisów. Tak więc moja kariera zawodowa w branży (zwanej dziś automotive) kończy się po ponad 42 latach pracy. Cóż, psychicznie nie czuję się jeszcze gotów do zasilenia grona emerytów. Ale kiedyś w końcu taki moment musiał po prostu nadejść.

330 – Wesołych Świąt i Peugeot 405 SR

Już od początku grudnia, żona zatęskniła za choinką. Chodziła jęczała przymierzała się i w końcu chyba 13 grudnia po posprzątaniu pokoju wyjęła z pawlacza zapakowaną w pudełko sztuczną choinkę i ubrała ją:

Od 4 lat mamy sztuczną choinę, wszystkie poprzednie (żywe) pokazywałem na tym blogu zawsze w grudniu i składałem czytelnikom życzenia. Ale cóż, małych dzieci w domu nie ma, sztuczna choinka nie sypie się i chociaż może nie pachnie to jednak jest i całkiem nieźle wygląda.

W piątek 15 grudnia wybrałem się już chyba na ostatnią w mojej zawodowej karierze firmową imprezę gwiazdkową:

Nie żałuję, choć z mojego działu byłem właściwie tylko ja i jeden niedawno zatrudniony kolega. Pogadałem sobie z kolegami z centrali z którymi widuję się już nader rzadko, pojadłem trochę dobrych rzeczy, ale nie napiłem się niczego bo pogoda była podła i na imprezę pojechałem samochodem. Siedziba mojej firmy jest po drugiej stronie Warszawy, do przystanku jest kawałek, a z metra (które mam pod domem) musiałbym się przesiadać w jakiś autobus. Za to z imprezy przywiozłem słoiczek firmowego miodu, cukrową laskę i wykonany na imprezie wieniec :

Leży teraz na ławie obok choinki i pachnie, bo jest z jodły. Ozdoby wybrałem sam i przykleiłem do wieńca. W środek wstawiliśmy z żoną świecę zapachową, ale jeszcze jej nie zapaliliśmy.

Zaś z gablotki wyjechały 3 zastępy straży pożarnej, nowiutkimi bo kupionymi w tym roku autami:

i zabezpieczają od strony przeciwpożarowej przywiezioną z firmowej imprezy zdobycz.

Wińca pilnuje też kupiony kilka tygodni temu „dziadek do orzechów” (za 7 zł z Rossmana) :

Z Berlina w sobotę przyjechała córka (przywiozła kolejny modelik), a w domu już czuć atmosferę zbliżających się świąt.

A co z prezentami ?

No oczywiście, że są

Po wizycie na ostatniej giełdzie (wspomniałem o tym w dodatku po poprzednim wpisie) gdzie wydałem całe 11 zł, postanowiłem kupić sobie w końcu modelik, o którym długi czas myślałem. Pierwotnie miałem zamiar poprosić o zakup kolegę z pracy, który ma aktywną funkcję Allegro-smart, jednak na giełdzie podczas obchodu napotkałem bardzo ładnie wykonany model zupełnie innego auta z jakieś zagranicznej serii wydawnictwa Hachette. Sprzedający wycenił go na 130 zł, więc było się nad czym zastanawiać.

Po powrocie do domu zacząłem od razu wertować Internet a zwłaszcza niemiecki ebay. Okazało się, że modelika widzianego na giełdzie nie idzie kupić za mniej niż 30 Euro + wysyłka do Berlina ok. 5 Euro. Policzyłem ile by to wyszło i trochę zacząłem żałować, że nie kupiłem modelika na giełdzie. Ale po chwili zadałem pytanie „wujkowi Google” i wpisałem nazwę modelika. okazało się, że jest na Allegro wystawiony za 109 zł, a sprzedaje go znany mi dobrze Pan Michał ze sklepu modeliki.pl. (od którego w ubiegłym roku kupiłem 2 autobusy, z których jeden tu opisałem). Postanowiłem się z nim skontaktować bo oprócz zakupu na Allegro, modele można zamówić w sklepie internetowym, gdzie są nawet nieco tańsze. W ubiegły poniedziałek próbowałem się do Pana Michała dodzwonić, ale ten był bardzo zajęty. (Wiadomo przed świętami taki sklep ma pełne ręce roboty). Pan Michał poprosił o SMS z podaniem o jakie modele chodzi i z ich zdjęciami, który wysłałem wieczorem. Za dwa dni zadzwonił i poprosił o mój adres. Podał, że obydwa modele razem z przesyłką kurierem „za pobraniem” będą kosztowały 155 złotych. W piątek pracowałem w domu i po południu odebrałem przesyłkę, a w niej prezenty:

Peugeot 405 wydany w Argentynie przez wydawnictwo Salvat nie był przedmiotem mojego szczególnego pożądania.

Obserwowałem jego zdjęcia na różnych aukcjach i doszedłem do wniosku, że za „modelik w zastępstwie” za poszukiwanego od wielu lat następcy, mogę dać ok. 50 zł. Model tego samego auta w „gablotkowym” wydaniu firmy Norev kosztuje ok. 130 zł, a więc jak dla mnie trochę za drogo.

Pierwotnie miałem zamiar zostawić obydwa modele w pudełku i odebrać je niejako „pod choinką”, jednak w tym roku na wigilię jedziemy do bratanicy mojej żony, a prezenty dostaną tyko jej dzieci (przedszkolaki).

Miałem też zamiar modele wpisać na mojej liście modeli i zakupów w 2024 roku, bo w tym roku wydałem na modele kwotę w historii kolekcji rekordową, choć to już okrągły 40-ty rok mojego „dorosłego” zbierania. Jednak zamiar ten zarzuciłem, bo de facto pieniądze na modele zostały wydane w połowie grudnia. Poza tym modelik po rozpakowaniu i sprawdzeniu jakości jego wykonania, trafił do „warsztatu”, gdzie wydłubałem z niego tylne lampy, dopiłowałem i wkleiłem jeszcze raz. To samo przydało by się zrobić z przednimi, ale na razie nie będę chyba z tą poprawką ryzykował, bo uszkodzić coś jest zawsze łatwo, a każda naprawa jest bardzo pracochłonna.

Już po zakupie modelika okazało się, że w Polsce zupełnie już zapomniany , a swego czasu montowany z zestawów w FSC Lublin samochód na świecie zrobił nieoczekiwaną karierę. Zaprezentowany w 1987 roku (byłem na jego premierze w jednym z salonów koło Kolonii) w Iranie wciąż jest produkowany i oferowany np. w byłych republikach dawnego ZSRR (takich choćby jak Azerbejdżan) i jest jednym z najchętniej kupowanych aut segmentu D w historii.

Drugi kupiony u pana Michała model to jedna z najpiękniejszych Toyot w historii:

Ale to już temat na osobny wpis

pozdrawiam